„Graffiti, nielegalnie umieszczane w przestrzeni publicznej, przez jednych traktowane jest jako akt wandalizmu, przez innych – jako forma sztuki.” To cytat z Wikipedii. Nie chodzi mi jednak o definicję ani o historię.
Zaintrygowało mnie to, dlaczego komuś zależy na tym, żeby jego anonimowe wysiłki malarskie zaistniały i były dostępne dla wszystkich? Czy można ten objaw ludzkiej aktywności porównać do działalności uciążliwego sąsiada, zmuszającego wszystkich do słuchania ulubionej przez niego muzyki? Sąsiada , który chce dać do zrozumienia, że tylko przeciwności losu spowodowały, że jest słuchaczem, a nie np. gwiazdą disco polo? Zarówno grafficiarze, jak i ludzie ogłuszający sąsiadów, chcą zaistnieć w przestrzeni publicznej.
Dudniący głośnikami jest jednak odtwórczy. Wystarczy przekręcić pokrętło, przesunąć suwak w prawo lub użyć pilota. Z kolei malujący na murach, płotach i wszędzie gdzie to możliwe mają pewien zamysł. Jego realizację muszą zaplanować, kupić materiały, wybrać czas i miejsce. Niekiedy są to działania bardziej spontaniczne, wyrażające swoją dezaprobatę wobec otaczającego świata, czy zaakcentowanie swojej niechęci wobec kogoś. Czasami można spotkać hasła z podtekstem politycznym lub wprost wskazującym, że nie po drodze komuś z tym, czy owym politykiem. Wtedy treść jest ważniejsza od formy. Jeden kolor wystarczy.
Kiedy już, mniej lub bardziej cieszący oko, objaw twórczej wyobraźni zostaje przedstawiony szerokiej publiczności, zaczyna żyć własnym życiem.
Chciałbym zaprezentować coś, co dla większości może mieć niewiele wspólnego ze sztuką. To nie dzieła uznanych, malujących na murach, tych którzy przeszli do historii sztuki jak: Szwajcar H. Nagel oraz inni znani artyści tego nurtu J.-M. Basquiat, czy K. Haring. To te zwykłe, spotykane na peryferiach wielu miast i miasteczek lub w miejscach spotkań młodych ludzi. Właśnie takie są dla mnie bardziej interesujące, niż te piękne formalnie, pełne artystycznych odniesień.
Dla większości są to pewnie bazgroły, wygłupy i objaw wandalizmu.
Sam należę do tych, którzy nie chcą oglądać świeżo pomalowanej elewacji zniszczonej jakimś bohomazem. Jednakże w miejscach bardziej nadających się do tego typu ekspresji niekiedy są one dla mnie intrygującym zaskoczeniem.
Coś co nie ma prawa pojawić się, nagle staje się czymś więcej niż zwykłym zbiorem plam, liter i haseł. Moja wyobraźnia zaczyna działać. Kto i z jakiego powodu wpadł na pomysł zamanifestowania w ten sposób swoich emocji? Kto był adresatem przekazu? Zresztą, niech przemówią zdjęcia.
Na koniec jeszcze jedna informacja. Większość z dołączonych zdjęć przedstawia nie istniejące już graffiti. Zostały usunięte podczas remontu linii kolejowej razem z konstrukcją podtrzymującą wiadukt.
Kliknij tutaj aby przenieść się do spisu treści bloga.
Copyright © Kazimierz Ratajczak